Zaniedbuję bloga okrutnie. Nie mogę się zebrac do pisania,może to z chaosu w mojej głowie wynika. Do tego zgoniona okrutnie jestem,jedyną formą aktywności na jaką mnie stac to like na fejsie. Straszne to jest.
A działo się ostatnio,od dwóch miesięcy mam cztery koty,kotki znaczy się,w czerwcu Michalina znalazła w ogrodzie małe kocie nieszczeście i zamiast zagryżc i zakopac przywlekła do domu. Nieszczęście zostało wyleczone z kociego kataru,świerzbu i pcheł i zamieniło się w piranię,jadowitą i energetyczną,do setki przyspiesza w 3 sekundy. A miała byc kocią przytulanką. Znów nie wyszło. Ciekawe do ilu kotów będę musiała próbowac żeby trafic na kota nakolankowego.
W sierpniu zaliczyliśmy wizytę Amerykanów czyli mojego brata z rodziną czyli trójką dzieci.
Byli dwa tygodnie,szybciutko zleciało ale przynajmniej mieliśmy mobilizację żeby trochę pouprawiac życie rodzinne,pospotykaliśmy się w szerszym gronie,i muszę przyznac że duża szkoda że tak rzadko się tak nam zdarza posiedziec razem.
Analizuję ostatnio siebie i wyszło mi że mam dużą potrzebę przynależności. Może to wynika z tego że jestem dużo młodsza od braci i bardzo chciałam byc zauważana przez nich,ale oni siłą rzeczy mieli takiego malucha jak ja gdzieś.
Wczoraj byłam w Radkowie,zmarła ciocia Marysia. Epoka się skończyła. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za gościnę jakiej mi udzielała,spędzałam u niej przecież wszystkie wakacje i ferie zimowe przez ładnych parę lat. Była jak moja druga mama. Pogrzeb odbył się w dniu jej 90tych urodzin. Śmierc była wybawieniem,od 14 miesięcy już nie wstawała,wymagała stałej opieki.
Na pogrzebie zjawiła się spora częśc rodziny,tak wyszło że jesteśmy dośc mocno po Polsce porozrzucani,w dodatku ja jak zwykle jestem najmłodsza,i są to spore różnice wieku. Ale poznałam kuzynostwo z Wrocławia,zawsze tylko o nich słyszałam,teraz mieliśmy przyjemnośc się zobaczyc,i jak się uda,jeszcze się spotkac i kontynuowac znajomośc.
Chaotyczny ten wpis,ale we mnie też chaos,próbuję się uporzadkowac ale to długa droga...