poniedziałek, 16 marca 2015

Wyczekiwany wyjogowany weekend niestety szybko minął,ale pozostawił świetne wspomnienia.
Było zupełnie inaczej niż w Mandali,tam było bardziej rodzinnie i klimatycznie,tu bardziej rozrywkowo. Nocowaliśmy w dużym pensjonacie,w tłumie ludzi,w trakcie praktyk zdarzała się widownia podglądająca nas przez okna,ze dwie osoby zdobyły się na odwagę i dołączyły do nas.
Jedzonko było stołówkowe,niby miało byc wege,ale niestety jak to na stołówkach bywa wege oznacza bezmięsne czyli w piątek dostaliśmy smażony panierowany oscypek. Z ziemniakami. I kiszoną czerwoną kapustą. Kapusta była rewelacyjna,pierwszy raz taką jadłam :)
W sobotę dostaliśmy barszcz ukraiński który miał frapujacą pomarańczową barwę. Na nasze nieśmiałe pytanie gdzie są buraki pani kelnerka warknęła "buraki są starte". Uprzejmością obsługa nie grzeszyła. Zupka była całkiem smaczna tyle że nie miała nic wspólnego z barszczem.
Drugie danie było tragiczne-rozgotowany,nieprzyprawiony ryż z rozciapranymi warzywami. Fuuuj.
Plusem tego pensjonatu było to że w cenie noclegu była darmowa wejściówka na termy w Szaflarach.
Po wejściu na termy stwierdziłyśmy z kumpelą że na pole absolutnie nie wychodzimy. Po dwóch minutach oczywiście już moczyłyśmy się na zewnątrz z mocnym postanowieniem że nie moczymy włosów. Ale tam taka fajna kula była do robienia fal...A fale wysokie były że hej! No i wymoczyłyśmy za wszystkie czasy ze wszystkich stron. Za 40 minut skakania na falach zapłaciłam trzydniowymi zakwasami w łydkach. Było warto!
Po wyjściu czekałyśmy na resztę ekipy we włoskiej knajpce,gdzie trafił nam się szalenie sympatyczny i jednocześnie szalenie roztargniony kelner,ale jakoś udało mu się ogarnąc nasze zamówienia,co utrudniał fakt że co chwilę ktoś do nas dołączał. 
Jedzonko tam przepyszne,ja jadłam pizzę z borowikami,szynką parmeńską i rukolą,cudo. Na cieniutkim,delikatnym cieście,pycha.
Dziewczyny różne makarony zamówiły,i pierożki,wszystko było świetne.
A na deser zamówiliśmy sobie z Kubą babeczkę czekoladową z płynnym środkiem,mrrrrr,kulinarny orgazm! Warto było na nią pół godziny czekac :)
No a oprócz jedzenia była joga,były rozmowy,nierzadko nocne,był też hazard gdyż namiętnie graliśmy w karty w grę "Szósty bierze" która nas niesamowicie wciągnęła,a która okazała się byc nieosiagalna,nie ma jej już w sprzedaży ku naszej rozpaczy. Była też delikatna degustacja nalewek,w tym mojej ulubionej malinówki.

okręt

kanapka

kanapki ciąg dalszy

chaturanga,bardzo nieidealna,po tym ujęciu Justyna krzyknęła pośladki niżej,poprawiłam pozycję ale jak widac fotograf uwiecznił tę wersję ;)

Niestety po powrocie mój mięsień naramienny odmówił współpracy,przeciążyłam go i teraz robię to czego nie znoszę czyli oszczędzam się :(