czwartek, 27 lutego 2014





Jestem bezdomna.
Sprzedałam mieszkanie. Dom wciąż nie ma odbioru więc nie możemy się zameldowac. Więc jesteśmy bezadresowi. Chciałabym już miec wszystko pozałatwiane,poukładane! Mam nadzieję że tak będzie w ciągu miesiąca.
Wczoraj przekazałam klucze od mieszkania. Dziwnie mi było. Do tej pory cały czas myślałam tylko o tym żeby je sprzedac i miec spokój. Ale przecież to mój dom był przez tyle lat...Tam się wychowałam,tyle wspomnień tam zostało... Wiem,sentymentalna jestem beznadziejnie.
A teraz czekam aż wpłynie kasa na konto i będę mogła połatac dziury w budżecie.
I kupię sobie buty do biegania :)))) Nie wiem kiedy jeszcze bieganie zmieszczę w czasie ale JAKOŚ się uda! 
Moi panowie nie zamierzają mi towarzyszyc,Młodszy Gad w końcu nauczył się na rowerze jeżdzic wiec oni na rowerki wsiądą a ja sobie pobiegnę w świat.
W sobotę kolejna kinetikowa impreza,tym razem piżama party. Tradycyjnie będzie się działo!

piątek, 14 lutego 2014




 Oglądam właśnie kwalifikacje do jutrzejszego konkursu olimpijskiego w skokach. Nadzieje są ogromne. Rozbudzone poprzednim zwyciestwem,które przyszło Kamilowi ot tak,z lekkością,swobodą,łatwością. Ja wiem że ot tak nic nie przychodzi,że to lata ciężkiej pracy ale myślę że warto było. I niezależnie od jutrzejszego wyniku Kamil jest Mistrzem. We wtorek na latino dance nasz kinetikowy Brazylijczyk mieszkający od 20 lat w Polsce pyta: "oglądałyście jak Kamil wygrywał? spłakałem się jak bóbr"
Ja też się spłakałam. Lubię takie łzy :)
Spłakałam się też dzięki Justynie,jej "wygram albo zdechnę" jest świetnym mottem życiowym. Postaram się o nim pamiętac. 
Na razie walczę z moją ręką która nie chce mnie słuchac,mam przykurcz w nadgarstku,blizna tez jest nieładna,straszę ją laserem i ultradzwiękami,widac już efekty ale droga jeszcze daleka. Próbowałam ostatnio czaturangę zrobic ale wyszło plaśnięcie na matę,nie jestem w stanie aż tak zgiąc nadgarstka. Moc też poszła sobie,powoli zaczynam cwiczyc z cieżarkami,trzeba odbudowac mięśnie.
A jutro robię imprezę imieninową,będę się produkowac kulinarnie,dziś zrobiłam roladkę szpinakową z łososiem,bo musi się schłodzic. Reszta jutro,sałatki muszą byc na świeżo. No i serki moje ukochane będą,znowu sie najem,buuuu,od poniedziałku muszę zacząc się odchudzac!!!

wtorek, 4 lutego 2014




Tak sie ostatnio zastanawiam czy ja lubię moje życie. Czy zamieniłabym je na inne. Jak w tych filmach co to bohater zgorzkniały i marudny,potem czary mary i jest kimś innym. Ładniejszym,bogatszym ale nie szczęśliwszym bo odkrywa że jednak tamto było fajniejsze. Bo było jego.
Marudośc mam wrodzoną,krytycyzm wpadający w krytykanctwo też. Często mi się wydaje że u sąsiada trawa jednak zieleńsza. Co nie oznacza że chcę mu tę trawę roundoupem polac coby mu zeschła. Aż tak to nie. Ale nie uważam że moje dzieci są najcudowniejsze w świecie,mąż najprzystojniejszy a ja najbardziej wysportowana. Jedno do czego nie mam zastrzeżeń to moje zwierzaki-Miśka niewątpliwie jest napiękniejszą goldenką świata,a kociarki w ogóle najśliczniejsze.Każda jedna. Nawet różowy nos Matyldy zaczyna mi się podobac ;)
Parę błedów w życiu zaliczyłam,potłukłam tyłek,na szczęście zawsze był ktoś kto mnie wtedy za rękę potrzymał. Zawsze miałam szczęscie do ludzi...
Qrcze,no i już nie wiem o czym chciałam pisac,miało byc właśnie o ludziach którzy mieli na mnie wpływ,którzy jakiś ślad odcisnęli,którym mogę powiedziec "Nigdy Ciebie nie zapomnę" 
Miało byc że ludzie odchodzą,niekoniecznie ostatecznie,czasem po prostu kontakt się urywa a potem po latach się spotykamy i zdarza się że jest tak jakby tych lat nie było,i to jest fajne. Czasem się zdarza że już nie mamy o czym ze sobą rozmawiac i to jest mniej fajne ale nie umniejsza roli jaką kiedys ten ktos odegrał. 
Ech,zamotałam sie ale nie będę kasowac ani poprawiac,niech zostanie. 
Lecę zaraz na rehabilitację,potem pilates i latino dance,ostatnio udało mi się cały układ zapamiętac,normalnie sukces stulecia!!!