środa, 16 grudnia 2015

 
 
 
To nie jest dobry czas w moim życiu.
Wszystko jest nie tak,a ja wciąż jestem inna niż powinnam.
Może to brak słońca,brak kasy,brak nadziei.
Nie cieszą mnie święta.
Nie mam ochoty sprzątac bo tak trzeba.
No.
To pomarudziłam.

czwartek, 19 listopada 2015

Wczoraj minął miesiąc od mojego "porzucenia" mięsa. Generalnie było ok,ze dwa kryzysy zaliczyłam,raz mało się nie rzuciłam na gołąbki autorstwa mojej mamy,wróciłam wtedy póżno z pracy,głodna jak dziki pies a tu zapach rzucał na kolana. Jednak twarda byłam i ugotowałam sobie pierożki z brokułami i szpinakiem.Ok,odgrzałam,z braku czasu pomagam sobie gotowcami,odkryłam świetne mrożone pierogi z serii"Proste historie". Skład mają ok i są smaczne,bardzo blisko im do domowych.
A na sobotę będę piec brownie wegańskie,szukam po przepisach takiego bez bardzo wymyślnych składników,choć może spróbuję zmodyfikować ten mój przepis i zamiast masła dam mleko kokosowe? Tylko wtedy więcej zagęszczaczy  trzeba będzie dołożyć.
Cóż,lubię eksperymenty :)
W zeszłą sobotę byliśmy z przyjaciółmi na Listy do M2 i muszę powiedzieć że jest to świetny film na jesienno-zimową chandrę. Dawno się tak nie śmiałam w kinie. Ale to też może dlatego że byłam z Megi,towarzystwo ma znaczenie!

poniedziałek, 9 listopada 2015

Bombardują nas niezliczone ilości informacji. Z reguły tych złych. Bo o tym że ktoś spędził fantastyczny weekend się nie mówi. O tym że ojciec chciał spalić rodzinę,że rozbił się samolot,że kolejne dziecko zostało pobite przez rodziców słyszymy na okrągło. I tak się zastanawiam,po co?
Nie zmienimy tego,nie mamy wpływu na to co się stało,nie pomożemy rodzinom opłakującym najbliższych. Tak często słyszymy o złych rzeczach że obojętniejemy na to. 
A jeśli nie ignorujemy tych informacji obciążamy własną psychikę,pozostaje to w głowie,przynajmniej ja tak mam. Nie wszystko,wiadomo,ileś rzeczy wpada jednym uchem,wypada drugim,ale jest kilka takich,szczególnie dotyczących krzywdy dzieci i zwierząt krąży po mnie,przypomina mi się w kiepskich chwilach zwiększając doła.
Dawniej wystarczało wiedzieć co się dzieje w najbliższej okolicy. Tu też jest wiele nieszcześcia.
Wczoraj zabił się młody chłopak mieszkający niedaleko mojego sklepu,wbił się pod tira. 
Niepotrzebne mi dodatkowe złe wiadomości.

niedziela, 1 listopada 2015

W piątek  Zakopower rozpoczynał trasę koncertową promującą nową płytę. Koncert był w Krakowie,w klubie Studio,oczywista oczywistość że nie mogło tam zabraknąć najwierniejszych fanek 😜
Już trzeci raz ruszył wesoły autobus pełen wielbicielek Sebastiana. Jego muzyki oczywiście też 😊 
Ja wiem że krytycy twierdzą że to kicz i obciach,a Bulecka fałszuje. Może i fałszuje,ja nie mam słuchu absolutnego,nie słyszę tego. Za to fascynuje mnie to jak on zawsze przeżywa to co śpiewa. Jak zawsze daje z siebie wszystko. Jego solowki na skrzypcach są piękne. No i teksty,autorstwa najczęściej Bartłomieja Kudasika. One są o życiu,przemijaniu,Bogu. O tym co ważne. Teksty do przemyślenia,zastanowienia się.
No,to się pozachwycalam. 
I kolejny raz wróciła do mnie kwestia po co piszę,i gdzie piszę. Bo ten blog zaniedbuje,głównie jednak produkuje się na fb. Ale to co piszę tam w grupie umyka,ciężko to po czasie odnaleźć. A ja lubię wracać,wspominać. To łatwiejsze jest na blogu. Tylko tu trudniej z kolei pisać o sprawach osobistych. Tak źle i tak niedobrze. A pisanie jest mi niezbędne do życia jak tlen. Pomaga poukładać sobie w głowie niesforne myśli. 

środa, 28 października 2015

Ja wciąż w temacie kulinarnym. Trwam w niejedzeniu mięsa,choc dwa razy zdarzyło mi się wsadzic kawałek wędliny do dzioba. Bezmyślnie,w pracy,przy krojeniu. Raz zjadłam,dziś wyplułam jak się zorientowałam co przeżuwam.
Tworzę zupki kremy,sałatki,kasze różne. Nurzam się w blogach wege szukając przepisów i inspiracji. Bo ze ścisłym trzymaniem się przepisów mam problem,z reguły je zmieniam,robię coś po swojemu.
Blenduję zielone koktajle. Choc dziś poszłam na ugodę i Gadom zrobiłam z samych owoców,zielone ich w zęby kłuje. Do swojego dosypałam jarmużu. Jutro zrobię ze szpinakiem i wmówię im że to kiwi jest ;)
Łapię się na tym że nie potrafię tylko jeśc. Teraz też,podjadam koktajl,w telewizji setny raz oglądam jeden z odcinków Rancza,piszę ten post. Wielofunkcyjnośc. Kompletny brak uważności. W pracy zawsze jem w pośpiechu,zwłaszcza rano. Może i powinnam wcześniej wstac i spokojnie zjesc w domu ale...musiałabym wstac przed piątą. Ciężko. Zwłaszcza teraz,w mrocznej części roku.
A nawet gdy mam czas to nigdy nie skupiam się na tym co jem. Czytam,oglądam,tak jakby jedzenie było tylko dodatkiem a nie główną czynnością.
Kolejny temat do pracy nad sobą.
Uważnośc.

sobota, 24 października 2015




Zaliczyłam dziś warsztaty pod tytułem "Weganizm-jak to ugryżc"
Temat mi znany bo z racji jogowania temat odżywiania się często powtarza,wielokrotnie już o tym rozmawialiśmy tylko ja jak zwykle nie mogę się zmobilizowac.
Kiedyś,w zamierzchłej przeszłości,gdy dinozaury pasały się w ogródkach a ja chodziłam do klasy maturalnej przez rok nie jadłam mięsa. Pojęcia wtedy nie miałam o bilansowaniu diety, przepisy nie były tak dostępne jak dziś,przeca to był świat bez powszechnego internetu. Nie pamiętam co jadłam zamiast mięsa,chyba jajka? Albo same ziemniaki z surówkami? W każdym razie gdy po tym roku zjadłam mięso rozchorowałam się. Żołądek odmówił trawienia. Jednakowoż przekonałam go że mięsko jest mrau i jadłam je ze smakiem.
Teraz dojrzewam do wegetarianizmu.Świadomego. 
 Ahimsa. Nie krzywdzenie. Siebie ani innych istot. 
Ja,zwierzątkowa do bólu,jem mięso nie myśląc że ono żyło. Jest potrawą na talerzu i stosuję daleko posunięte wyparcie tego że ono było kurczakiem,żywym,czującym kurczakiem. Żyjącym w koszmarnych warunkach tylko po to by skończyc na moim talerzu.
I druga strona ahimsy,nie krzywdzenie siebie. Czyli dbanie o zdrowie. A że mięso zdrowe nie jest chyba już wszyscy wiedzą. 
No.
Nie mówię że od dziś już nie wezmę do ust mięska. Postaram się. Powalczę ze sobą. Moi panowie z pewnością nie zrezygnują z niego tak łatwo... Ale nawet ograniczenie ilości zjadanego mięsa będzie plusem dodatnim.
A weganizm... Może kiedyś... Bo jak zrezygnowac z takich pysznych serków??? Gorgonzoli? Grana padano? A nawet dobrej goudy?
Małymi krokami ku lepszemu,niech to będzie moje motto :)
Nie zmienię świata,ale mogę zmienic się sama.

wtorek, 6 października 2015

Kolejne jogowe warsztaty za mną. Warsztaty których mottem była sztuka nicnierobienie. Nie dotyczyło to ofkors praktyki,tu jak zwykle było mocno i energetycznie,choć tym razem grupa była mocno zróżnicowana pod względem zaawansowania. Jednak nasza Justyna potrafi tak poprowadzić zajęcia że my się nie nudzilismy a nowicjusze przeżyli ;) Ale mocno narzekali na ból ramion,chaturangi dały się im we znaki!
Pogoda dopisała nam wyjątkowo,było słonecznie i gorąco. Idealne warunki do leżakowania i cieszenia się chwilą. Dostrzegania uroków małych rzeczy. Medytowania w ruchu,chodząc na bosaka po trawie.
Dla mnie dodatkowym plusem było to że pierwszy raz od wielu lat mogłam spędzić tyle czasu z Megi. Nagadałyśmy się,pośmiałyśmy się,pożaliłyśmy się sobie. Znów okazało się że tak samo reagujemy,ci sami ludzie wzbudzają w nas zarówno sympatię jak i irytację.
Był też czas na przemyślenia,pojawiły się też tematy wymagające przemyślenia. Generalnie jestem na etapie układania się ze sobą,z przeszłością,próbuję pozbyć się balastów emocjonalnych.
I tak patrzyłam na naszą Justynę,na jej macierzyństwo,na to jakie ma podejście do Leosia,jaki jest w niej spokój. Ja byłam zupełnie inną matką,jednak byłam mocno niedojrzała,mimo że wtedy wydawało mi się że to idealny czas na dzieci. Sporo przez to straciłam... Ale rozpamiętywanie nic nie da. Trzeba żyć dniem dzisiejszym.
Kolejna rzecz która mnie mocno zafrapowała to to że wszystko jest w naszej głowie. Slogan. Ale...ponoć większość zdarzeń wokół nas jest neutralna. To my naszym stosunkiem zabarwiamy je negatywnie bądż pozytywnie. A ja,jak wiadomo,mam nieznośną skłonność do dramatyzowania. I widzę na czarno. Sama się nakręcam i dołuję. A to trzeba przeoddychać. Odpuścić. Uczę się tego.Nie jest łatwo.
Sam ośrodek w Nieprześni jest przepiękny. I z zewnątrz,i w środku. Wnętrza są nowe,bardzo gustownie urządzone,wygodne. Właściciele przesympatyczni,czulismy się jak w domu. Jedzenie rewelacja,widać że specjalizują się w kuchni wegańskiej. Efekt był taki że wszystkich brzuchy bolały bo było tyle pyszności że jedliśmy jak drwale a nie jak eteryczni jogini ;) Kawa wg 5 przemian mnie oczarowała,choć ja przecież nie lubię czarnej kawy.
Minusem jest fakt że znów przeciążyłam bark i prawa ręka boli :( jadę dziś do Marty,niech mnie naprawia.
Tyle miałam napisać a teraz mi wątki uciekły. Może się na kolejny wpis uzbiera ;)
Małpy w gaju ;)))

leżing

z kamerą wsród zwierząt

te okna zarośniete po prawej to z naszego pokoju :)

plażing po intensywnej praktyce

dom właścicieli,dom z moich marzeń :)

wtorek, 15 września 2015

Nie jestem specjalnie przesądna. Lubię czarne koty i piątek 13go. Jednakowoż zdarzyło mi się wielokrotnie że na przykład pomyślałam sobie "dawno te moje dzieci nie chorują",na drugi dzień była angina i gorączka szybująca w kosmos.
No i zdarzyło się tak że pewna żle mi życząca osoba kilkakrotnie powtórzyła że po 40ce zobaczę jak się człowiek sypie. Śmiałam się z  tego,ja joginka,wyćwiczona,wytrenowana,ależ w życiu.
Trzy dni po czterdziestych urodzinach wylądowałam w szpitalu z podejrzeniem zapalenia wyrostka robaczkowego. Rozeszło się na szczęście po kościach,obyło się bez skalpela. Ale nasiliły się moje migreny do stanu patologicznego,ból jest nie do wytrzymania,wymiotuję i modlę się o szybką śmierć. Żołądek też odmawia współpracy,coraz więcej rzeczy jest be,i zjedzenie ich bywa bolesne.
Teraz właśnie od piątku walczę z bolącym żołądkiem,dziś dołączyła migrena. Jupi.
Badania porobiłam,wszystko jest ok.
Urok na mnie gupia pinda rzuciła???

wtorek, 1 września 2015

Zaniedbuję bloga okrutnie. Nie mogę się zebrac do pisania,może to z chaosu w mojej głowie wynika. Do tego zgoniona okrutnie jestem,jedyną formą aktywności na jaką mnie stac to like na fejsie. Straszne to jest.
A działo się ostatnio,od dwóch miesięcy mam cztery koty,kotki znaczy się,w czerwcu Michalina znalazła w ogrodzie małe kocie nieszczeście i zamiast zagryżc i zakopac przywlekła do domu. Nieszczęście zostało wyleczone z kociego kataru,świerzbu i pcheł i zamieniło się w piranię,jadowitą i energetyczną,do setki przyspiesza w 3 sekundy. A miała byc kocią przytulanką. Znów nie wyszło. Ciekawe do ilu kotów będę musiała próbowac żeby trafic na kota nakolankowego.
W sierpniu zaliczyliśmy wizytę Amerykanów czyli mojego brata z rodziną czyli trójką dzieci.
Byli dwa tygodnie,szybciutko zleciało ale przynajmniej mieliśmy mobilizację żeby trochę pouprawiac życie rodzinne,pospotykaliśmy się w szerszym gronie,i muszę przyznac że duża szkoda że tak rzadko się tak nam zdarza posiedziec razem.
Analizuję ostatnio siebie i wyszło mi że mam dużą potrzebę przynależności. Może to wynika z tego że jestem dużo młodsza od braci i bardzo chciałam byc zauważana przez nich,ale oni siłą rzeczy mieli takiego malucha jak ja gdzieś.
Wczoraj byłam w Radkowie,zmarła ciocia Marysia. Epoka się skończyła. Jestem jej niezmiernie wdzięczna za gościnę jakiej mi udzielała,spędzałam u niej przecież wszystkie wakacje i ferie zimowe przez ładnych parę lat. Była jak moja druga mama. Pogrzeb odbył się w dniu jej 90tych urodzin. Śmierc była wybawieniem,od 14 miesięcy już nie wstawała,wymagała stałej opieki.
Na pogrzebie zjawiła się spora częśc rodziny,tak wyszło że jesteśmy dośc mocno po Polsce porozrzucani,w dodatku ja jak zwykle jestem najmłodsza,i są to spore różnice wieku. Ale poznałam kuzynostwo z Wrocławia,zawsze tylko o nich słyszałam,teraz mieliśmy przyjemnośc się zobaczyc,i jak się uda,jeszcze się spotkac i kontynuowac znajomośc. 
Chaotyczny ten wpis,ale we mnie też chaos,próbuję się uporzadkowac ale to długa droga...

wtorek, 26 maja 2015



Fota z Poronina jest,ale wczoraj takie ekscesy na jodze uprawialiśmy ;) fajnie było
trochę mnie ta joga odstresowała,choc staw skokowy nadwyręzyłam,i to o dziwo nie przy skakaniu a przy podnoszeniu się w górę na rękach,tak mocno mięśnie napięłam że aż staw zawył z bólu.Ostatnio ktoś się ponoc poskarżył że na jodze zaawansowanej więcej gadamy niż praktykujemy i Justyna sobie to do serca wzięła,nie ma już gadania tylko krew,pot i łzy ;)
21 czerwca chcemy zrobic 108 powitań słońca...będzie ciężko...A ja chyba staję się prawdziwą joginką,zamiast wianków w Kinetiku wybieram praktykę jogi i świętowanie międzynarodowego dnia jogi :)
Pogoda jest wymiotna,pada,jak nie pada to leje,moje roślinki giną pożerane przez plagę ślimaków.
Ponoc jeszcze jutro ma tak padac,potem ma byc ciut lepiej.
Młodszy Gad jutro na wycieczkę do Wielkopolski jedziena szczęście Sis pocieszyła mnie że u nich pogoda całkiem sympatyczna i nie muszę kaloszy pakowac.
Oby tak było.

piątek, 22 maja 2015

Jestem taka zmęczona...
To moja mantra ostatnio. Chodzę spać zmęczona i wstaję zmęczona. Dobrze że zdarzają się popołudnia kiedy jest ok. Organizm upomina się o urlop ale będzie musiał poczekać,jeszcze ze dwa lata. Wcześniej nie ma szans na jakiś urlop,nawet spędzony w domu. Uroki własnej małej firmy. No chyba że w końcu totka trafię ;))) Albo mnie szlag trafi,co bardziej prawdopodobne.
Ale nic to,pięknie jest,wiosna jest,nieważne że rano tylko 6 stopni było,teraz chyba niewiele więcej. Ważne że popołudniu idę na jogę,praktyka jest prezentem jaki sobie robię. Dziś,jako że jest piątek,joga relaksacyjna. Czyli mniej pocenia się,więcej rozlużniania,szukania przestrzeni w pozycjach. I masaż tajski. Sama przyjemność :)
A jutro znów praca,po pracy z Młodym do dentysty,w niedzielę praca,i znów będzie poniedziałek,i od nowa praca.Kierat.

poniedziałek, 16 marca 2015

Wyczekiwany wyjogowany weekend niestety szybko minął,ale pozostawił świetne wspomnienia.
Było zupełnie inaczej niż w Mandali,tam było bardziej rodzinnie i klimatycznie,tu bardziej rozrywkowo. Nocowaliśmy w dużym pensjonacie,w tłumie ludzi,w trakcie praktyk zdarzała się widownia podglądająca nas przez okna,ze dwie osoby zdobyły się na odwagę i dołączyły do nas.
Jedzonko było stołówkowe,niby miało byc wege,ale niestety jak to na stołówkach bywa wege oznacza bezmięsne czyli w piątek dostaliśmy smażony panierowany oscypek. Z ziemniakami. I kiszoną czerwoną kapustą. Kapusta była rewelacyjna,pierwszy raz taką jadłam :)
W sobotę dostaliśmy barszcz ukraiński który miał frapujacą pomarańczową barwę. Na nasze nieśmiałe pytanie gdzie są buraki pani kelnerka warknęła "buraki są starte". Uprzejmością obsługa nie grzeszyła. Zupka była całkiem smaczna tyle że nie miała nic wspólnego z barszczem.
Drugie danie było tragiczne-rozgotowany,nieprzyprawiony ryż z rozciapranymi warzywami. Fuuuj.
Plusem tego pensjonatu było to że w cenie noclegu była darmowa wejściówka na termy w Szaflarach.
Po wejściu na termy stwierdziłyśmy z kumpelą że na pole absolutnie nie wychodzimy. Po dwóch minutach oczywiście już moczyłyśmy się na zewnątrz z mocnym postanowieniem że nie moczymy włosów. Ale tam taka fajna kula była do robienia fal...A fale wysokie były że hej! No i wymoczyłyśmy za wszystkie czasy ze wszystkich stron. Za 40 minut skakania na falach zapłaciłam trzydniowymi zakwasami w łydkach. Było warto!
Po wyjściu czekałyśmy na resztę ekipy we włoskiej knajpce,gdzie trafił nam się szalenie sympatyczny i jednocześnie szalenie roztargniony kelner,ale jakoś udało mu się ogarnąc nasze zamówienia,co utrudniał fakt że co chwilę ktoś do nas dołączał. 
Jedzonko tam przepyszne,ja jadłam pizzę z borowikami,szynką parmeńską i rukolą,cudo. Na cieniutkim,delikatnym cieście,pycha.
Dziewczyny różne makarony zamówiły,i pierożki,wszystko było świetne.
A na deser zamówiliśmy sobie z Kubą babeczkę czekoladową z płynnym środkiem,mrrrrr,kulinarny orgazm! Warto było na nią pół godziny czekac :)
No a oprócz jedzenia była joga,były rozmowy,nierzadko nocne,był też hazard gdyż namiętnie graliśmy w karty w grę "Szósty bierze" która nas niesamowicie wciągnęła,a która okazała się byc nieosiagalna,nie ma jej już w sprzedaży ku naszej rozpaczy. Była też delikatna degustacja nalewek,w tym mojej ulubionej malinówki.

okręt

kanapka

kanapki ciąg dalszy

chaturanga,bardzo nieidealna,po tym ujęciu Justyna krzyknęła pośladki niżej,poprawiłam pozycję ale jak widac fotograf uwiecznił tę wersję ;)

Niestety po powrocie mój mięsień naramienny odmówił współpracy,przeciążyłam go i teraz robię to czego nie znoszę czyli oszczędzam się :(



wtorek, 24 lutego 2015

Wczoraj na jodze z ust naszej joginki padło zdanie że jogini mądrze się odżywiają ponieważ szanują swoje ciała. I tak zastygłam w kontemplacji tego zdania gdyż u mnie z tym jest różnie,niestety.
Wiem dużo na temat odżywiania natomiast z wprowadzaniem tego w życie mam kłopot. Bo nie ma czasu,bo dzieci tego nie zjedzą,bo przecież to tylko jeden batonik. Milion wymówek.
Tymczasem organizm się buntuje,żołądek już nie ma 20 lat,wątroba też się ciut zużyła. 
Zajadam stresy. Są ludzie którzy wtedy chudną,ja w stresowych sytuacjach jem. Jem bez przerwy. Jakby przeżuwanie miało dac poczucie bezpieczeństwa. A że ostatnio stresu mam po kokardki fałdek na brzuchu przybyło. Żle mi z tym. Nie akceptuję tego. Więc jem. Błędne koło.
Czas się chyba ogarnąc...

Pozostając w temacie nie szanowania wątroby to w sobotę odbył się czwarty kinetikowy kulig,jak zwykle było świetnie,wesoło,były też nocne Polaków,a raczej Polek rozmowy. Soplica pigwowa nas grzała i ułatwiała zwierzenia. Wyznania miłości też były,niekoniecznie w gronie mieszanym ;)
















Nikt tak dobrze babie nie zrobi jak druga baba ;)

A w piątek wyjazd na warsztaty jogi,moje mięśnie już się doczekac nie mogą!

środa, 11 lutego 2015




To a'propos weekendu kończącego styczeń a zaczynającego luty. Czas spędzony z przyjaciółmi-bezcenny. Powtórne świętowanie urodzin też ;) Torcik upieczony przez koleżankę-cudo. Zwłaszcza że moje wskazówki były jak zwykle dośc ogólne. Logo Zakopowera jakie dodała od siebie wzruszyło mnie,bo to znaczy że pamiętała co lubię :) 


Potem już mniej fajnie było,Młodszy Gad spadł ze schodów i wybił górne jedynki,walczymy o ich ocalenie,jedna powinna się przyjąc,druga jest w gorszym stanie,i właśnie ta gorsza zaczęła się wczoraj ruszac,zaraz jedziemy do dentystki ją podkleic ponownie.

Do tego chory kot,drugi tydzień na antybiotykach,potem chory Starszy Gad,teraz wirus mnie dopadł,smarkam i kicham a pracowac trzeba. Nie ma letko. Łykam prochy i do boju.

Czytanie ostatnio lekko zaniedbałam na rzecz oglądactwa,po Homelandzie wybrałam rodzinne klimaty i oglądam Parenthood. W rodzinie siła...
Ale nie jest tak że w ogóle nie czytam. Kolejne pochłonięte książki to
7.O krok
8.Ziarno prawdy Miłoszewskiego,drugi raz ale drugie razy chyba tez się liczą? Bo ja większośc ksiażek czytam kilka razy.
9.Nim nadejdzie mróz.

piątek, 23 stycznia 2015

Gretka mnie nakręciła do podjęcia wyzwania przeczytania jednej książki tygodniowo. Ponoc krąży jakiś taki łańcuszek. Ja tam nominowac nikogo nie zamierzam,czytam bo lubię,jeśli ktoś nie lubi-jego sprawa.
Nauczyłam się czytac mając 5 lat,taka genialna byłam. A że to czasy były takie że w tv jeden kanał był,książki zastępowały oglądactwo. Choc nie,zastępowały to złe słowo,oglądactwa jeszcze wtedy nie było.
Czytałam kiedy tylko mogłam,maniacko czytałam wieczorami przy nocnej lampce,w tajemnicy przed mamą,która krzyczała że już mam iśc spac,i że czytaniem po ciemku zepsuję sobie oczy. No i mam wadę -4.75 ;) Podarowaną jednak w genach,nie od czytania.
Czytałam co się dało,pani w bibliotece ze smutną miną mówiła że niestety nic nowego już nie mają bo to co było dostępne już przeczytałam.
Pamiętam wakacje w Radkowie gdy miałam już 10,11 lat. Kuzynka,sporo starsza ode mnie,miała bogatą biblioteczkę,w deszczowe dni siedziałam w fotelu i ją zgłębiałam. Może to nie była wielka literatura,może i zdarzały się czytadła ale dla mnie to były bezcenne chwile. Wiele z tych książek pamiętam do dziś,choc tytuły gdzieś umknęły.
Namiętnie czytałam przygody Tomka Wilmowskiego,trylogię Złoto Gór Czarnych przeczytałam ze sto razy zafascynowana kulturą Indian,bardzo przeżywałam krzywdę jaką wyrządzili im biali ludzie.
Czterech Pancernych i Psa znałam na pamięc.
Miałam okres fascynacji literaturą wojenną,potem mnie odrzuciło. Za dużo zła,nieszczęścia.
Zaliczyłam całą sagę o Harrym Potterze,pierwszy tom wyszedł chyba wtedy gdy mój Starszy Gad był malutki i jakoś historia o małym czarodzieju mnie też zaczarowała. 
Harlequiny też kiedyś czytywałam ;) Ach,no i Anię z Zielonego Wzgórza,nie że równam ją z harlequinami,wymieniając ją w jednej linijce,przeczytałam całą serię.
I wszystkie Baśnie Andersena,i Braci Grimm też. Braci Grimm bywały straszne,bałam się po nich.
teraz wsiąkłam w kryminały,głównie skandynawskie ale naszego Miłoszewskiego "zaliczyłam" z zapartym tchem,noce zarywałam żeby szybciej przeczytac. 
ten rok zaczęłam z Heningiem Mankellem,przeczytałam:
1.Meżczyzna który się uśmiechał
2.Biała lwica
3.Niespokojny człowiek
4.Psy z Rygi
5.Piąta kobieta
6.Ręka
Teraz na tapecie jest "O krok" Lubię czytac seriami,żałuję że sagę o Wallanderze czytałam nie po kolei,z własnego lenistwa,nie chciało mi się chronologii sprawdzic. Za to wczoraj z ciekawości zapuściłam sobie serial z Kennethem Branaghem i....no doopa. Branagh nawet niezły w tytułowej roli ale zbyt dużo zmian,zbyt się różnił film od moich wyobrażeń,po 10 minutach odpuściłam. Jednak wolę czytac :)

czwartek, 22 stycznia 2015


Usłyszałam dziś rano tę piosenkę i jak olśnienie spłynęło na mnie przypomnienie dzisiejszego snu. Moje sny zawsze są mocno odrealnione,w tym zagościł ktoś kto kiedyś dawno był dla mnie ważny,od dawna jednak o nim nie myślałam a tu nagle zjawił się jako nocny duch. Zawsze mnie fascynowało jak powstają sny...

Ale nie o tym miało być tylko o lenistwie,niechcieju,energii ameby...
Po latach energicznego biegania na fitness,kiedy niemożność pójścia na trening była wielkim dramatem, wpadłam w drugą skrajność. Najchętniej tylko bym leżała,z lapkiem na kolankach bądż książką w łapkach. Zmuszam sie,mobilizuję do wyjścia z domu bo przecież ruch to zdrowie,heheheh. Zresztą już na sali ćwiczy mi się dobrze,po wtorkowym body arcie mam zakwasy pełne uroku,przypominające że KIEDYŚ miałam mięśnie i teraz poruszone przypominają o sobie. 
Dziś jednak napawam się szczęściem że popołudnie spędzę w domu. Pewnie jakiś kuring delikatny zaliczę.
Wczoraj skończyłam Homeland oglądać. Czwarty sezon. Wciągnął mnie ten serial niesamowicie. Zmusił do myślenia,do wyjrzenia poza mój mały świat.
No ale się skończył,tzn pewnie będzie kolejny sezon ale teraz czuję pustkę,bo co ja będę ogladać???
Popołudniu nasi szczypiorniści zapewne zafundują mi spora dawkę emocji,są w tym specjalistami.
Meczu z Niemcami nie ogladałam,właśnie wtedy katowałam się na Body Art,ale tez z Argentyną kosztował mnie sporo nerwów! Wierzę że dziś wygrają.
Czy nie ma sklepu z energią życiową? Chętnie trochę bym jej nabyła..

czwartek, 15 stycznia 2015




Moja upierdliwa eks-pracownica zawsze mi powtarzała że po 40ce się człowiek sypie. I że to niedługo mnie czeka. 
Ponieważ wkurzało mnie to jej gadanie okrutnie postanowiłam że na 40kę na przykład maraton sobie pobiegnę.
Tiaaaa....
Nie chcę mówic że głupia eks miała rację. Ale już przed 40ką mój maraton odpłynął w rejon marzeń nie do spełnienia z racji kontuzji stopy która wyklucza bieganie forever.
Trzy dni po 40ych urodzinach wylądowałam w szpitalu z atakiem bólu brzucha,ból był chyba gorszy niż przy porodzie. Było podejrzenie że to zapalenie wyrostka,okazało się że nie i że to nie wiadomo co.
Myślę że nerwy tu swoje dołożyło,kilka złych decyzji mści się na mnie i zatruwa mi życie. Permanentny stres odbija się na zdrowiu,w końcu dusza i ciało to jedno i gdy jedno choruje to i drugie ma się żle.
Chciałabym miec plan jak z tego wszystkiego wyjśc ale nie mam...

piątek, 9 stycznia 2015




No i stało się.
Dziś są moje urodziny.Zmiana kodu. Już nie mam 30 lat.
I jako że smutek mam we krwi i mogłabym długo o tym jak mi żle i niefajnie to dziś będzie o tym co jest dobre i fajne.I mam za co dziękowac Losowi.
Fajnych chłopaków mam w domu. Wkurzają mnie czasami ale są ok ;)
Jeszcze fajniejsze mam dziewczynki,kudłate są i na czterech łapach chodzą ale to nie zmienia faktu że kocham je bardzo. Takie wtulone,mruczące futerko niesie ukojenie.
Mam trzy siostry,nie biologiczne a duchowe,są rekompensatą za trzech braci ;) Każda inna,każda jedyna w swoim rodzaju,unikatowa. Wiem że mogę na nie liczyc zawsze i wszędzie. Zabawa z nimi jest zawsze szalona,codziennośc nabiera rózowego odcienia a smutki dzielą się na pół.
Szczęściarą jestem że mogę byc częścią Dworca Centralnego,gdzie są konduktorki z całej Polski,a nawet i spoza niej,gdzie każdy problem można przegadac i zawsze można liczyc na wsparcie.
Jest mój Kinetik ukochany,gdzie poznałam wielu fajnych ludzi,gdzie dowiedziałam się do czego zdolne jest moje ciało wspomagane przez duszę bo przecież wszystko jest w naszych głowach. No i uzależniłam się od endorfin a to bardzo fajne uzależnienie jest ;)
Podsumowując-przez te 40 lat co minęło i nie wróci już po prostu miałam szczęście do ludzi. Niech ono trwa przez kolejne 40.Reszta się jakoś poukłada...